|
ORGANIZATOR: PARTNER: ARCHIWUM |
wypowiedź___W STRONĘ CZYTELNIKA… W KTÓRĄ STRONĘ?
Swoista eksplozja tytułów na polskim rynku prasowym, jaka dokonała się w latach 90., niesie pytania o założenia i oczekiwania wydawców, dziennikarzy i odbiorców względem tego zjawiska. Prasa, zdominowana przez wydawnictwa komercyjne, ma na siebie zarabiać – nie trudno odgadnąć, że poza magazynami niszowymi, tworzonymi przez i dla pasjonatów, wydawcy kierują się głównie pobudkami ekonomicznymi, przekładanymi na starania o przyciągnięcie reklamodawców i czytelników. No, właśnie – czytelnicy. Pada tu kluczowe pytanie: kim w tym układzie pozostaje czytelnik? Czy jest świadomym odbiorcą określonych (tj. selekcjonowanych przez siebie) treści, czy jest istotą zniewoloną przez opresyjną kulturę medialną, która tworzy jego potrzeby, podsyca je i zaspakaja? To, kim jest czytelnik, zależy od niego samego – czy pozwoli traktować się jak trybik w machinie medialnej, pozwoli się karmić bełkotem albo pseudo-intelektualną gadaniną, gdzie tak forma, jak treść jest ciężkostrawna, czy raczej zachowa nieco krytyczną postawę wobec mnogości komunikatów, bombardujących jego zmysły co dnia. Z drugiej strony mamy media, a raczej ludzi, którzy je tworzą i dystrybuują, bo każda decyzja wydawana jest przez konkretnych ludzi i to od nich zależy, czy potraktują adresatów swojej pracy anonimowo, jak bezkształtną masę, czy odbiorcy zostaną uznani za rozważnych selekcjonerów powielanych komunikatów. Te pokrótce nakreślone, dwa skrajne stanowiska, krzyżują się zapewne gdzieś pośrodku, bo przecież rzadko tak w naturze, jak w świecie ludzkich wytworów zdarza się, że coś jest czarne lub białe. Odbiorcy mogą się godzić lub nie na trywializację treści medialnych, mają prawo komentować interesujące ich wydarzenia, zjawiska. Jeśli ktoś oczekuje głębszych przemyśleń na dość wysublimowane tematy i chciałby wyrazić swoją opinię, powinien sięgnąć po prasę kulturalną, artystyczną, pozostając nie tylko biernym odbiorcą, ale – poprzez listy, polemiczne artykuły czy choćby internetowe posty – współtwórcą tytułu lub inspiratorem idei. W moim odczuciu, mało popularna prasa (niskonakładowe czasopisma, niszowe magazyny, tworzone przez redakcje-manufaktury, skupiające niewielką liczbę redaktorów i stosunkowo nieliczne grono odbiorców – takie pisma na ogół tworzą zapaleńcy danej tematyki) bardziej ukierunkowuje się na podmiotowe traktowanie odbiorców niż imperia medialne, które żyją raczej z reklam niż z czytelnictwa. Odbiorcy mogą poniekąd decydować o kształcie ulubionych tytułów z pozycji doradcy, inspiratora. Redakcje wręcz zachęcają do aktywnego wypowiadania się na poruszane tematy. Moim zdaniem – osoby, która ma niewielkie doświadczenie we współpracy z mediami i częściej bywa odbiorcą niż nadawcą – to znak naszych czasów, bardzo dobry znak, że odbiorca ma głos w tworzeniu treści medialnych. Pewne mechanizmy regulacji dialogu medialnego muszą być zachowane, nie dziwi więc fakt, że media stosują delikatne zabiegi cenzorskie, niesłusznie kojarzące się w Polsce z najciemniejszymi stronami PRL-owskiej cenzury. Jeżeli jednak niedopuszczanie obywateli do głosu odbywa się ze względu na treści – niepokorne, krytyczne, innowacyjne – jest to działanie naganne. Chciałabym przy tej okazji poruszyć kwestię snobizmu wynikającego z przynależności do elitarnego grona twórców niszowych, niekomercyjnych treści, z założenia adresowanych do inteligencji. Zadufanie wynikające z faktu bycia w nieformalnej grupie, która jest zorientowana na niezbyt popularną, wręcz elitarną tematykę, może doprowadzić do blokowania głosów z zewnątrz. Niemniej, gdy weźmiemy do ręki przykładowe pismo z gatunku „tych undergroundowych”, prędzej w przedmowie redaktora naczelnego znajdziemy bezpośrednie zwroty do czytelników, nawet poufałe sformułowania, acz bez tendencyjnego przymilania się. To partnerskie traktowanie czytelników bierze się stąd, że odbiorcy są mniej lub bardziej zafascynowani daną tematyką, to być może koneserzy i nierzadko pozostają lepiej zorientowani w danej dziedzinie niż publicyści z tego kręgu. Podobnie działają wortale, które od popularnych portali internetowych różnią się tematyką – ściśle określoną, podnoszącą często ciekawe, niebanalne kwestie, aczkolwiek dość trudne w odbiorze, przez co takie serwisy są adresowane do określonej grupy odbiorców. Będąc współzałożycielką jednego z takich serwisów, wiem, że aktywni czytelnicy prędzej czy później przejmują rolę nadawców – piszą felietony, opowiadania, posty. Internet to bardzo demokratyczne medium i granica między odbiorcą a nadawcą nie jest tak ostra jak w mediach tradycyjnych. Taki komplementarny układ na linii nadawca–odbiorca wydaje się najkorzystniejszy dla obu stron. Czytelnik może aktywnie uczestniczyć w dyskusji publicznej i przyjmować jednocześnie kompetencje nadawcy, zaś nadawca ma szansę być nieco odciążonym ze swych obowiązków, poznając równocześnie opinie zainteresowanych daną sprawą. Dzięki temu nadawcy (dysponenci mediów) mają szansę poznać poglądy odbiorców i wyjść naprzeciw ich oczekiwaniom, mogą przyjąć postawę „w stronę czytelnika”, co niekoniecznie musi oznaczać schlebianie ich gustom. Myślę tu raczej o racjonalnym dialogu – trzeba wysłuchać, co do powiedzenia mają w danej sprawie odbiorcy, uwzględnić ich sugestie, pomysły, oczekiwania lub rozważnie odrzucić przedkładane propozycje. Funkcjonalność tego układu mogłaby zostać zachwiana w momencie, gdy jedno z tych ogniw straci podmiotowość. Może to nastąpić np. w konsekwencji obniżania poziomu danego pisma w pogoni za zyskiem i chwytliwą tematyką – co zaowocuje zniechęceniem odbiorców. A wtedy na dialog najczęściej jest już za późno.
Karolina Kotas – publicystka kwartalnika „Aspekty Filozoficzno-Prozatorskie”. Zajmuje się problematyką etyki w środkach masowego przekazu. Z jej inicjatywy został założony wortal Postgeneracja (www.Postgeneracja.prv.pl), współredaktorka Antologii Postgeneracji. Z wykształcenia socjolog. Miłośniczka kotów. |
|||
współorganizatorzy: | ||||
patroni medialni: |
|
|||
wsparcie medialne: | ||||